.
Lipy i kasztanowce
Mamie
Próbuję przebrnąć przez zakurzone ulice,
Ominąć szorstkość mowy.
Powracam i jestem zaproszona
Pomiędzy prześwietlone słońcem lipy,
Wspierające płot brunatne kasztanowce.
Kwitną nasturcje, czerwone georginie.
Na kamiennych schodach dźwięczą kroki matki i ojca.
Sierpniowe obłoki dotykają moich powiek
I wszystko trwa
Jakby miedzianoskrzydła pszczoła
Nadal frunęła w blasku zachodu.
Uchylam drzwi. Unosi się ciemna woń sieni
I matowa powierzchnia podłogi
Prowadzi moje buty do kuchni.
W rozgrzanym piecu płonie drewno,
Na stole jagody
Zbierane w lasach ciągnących się za wsią,
Gdzie żłobione piaskiem koleiny
I otwierają się polany nad stalowoszarym jeziorem.
Błękitne ważki, nartniki na powierzchni wody.
Odbiegłam.
Stałam u stóp drzewa, złotoruda kitka
Z gałązki na gałąź,
Przemknęła. Otarła futerko o pień, czule go dotknęła.
Pobiegła wysoko prosto mu w ramiona.
Wyprężyła ciałko i pomimo mroku
Widziałam, jak z tkliwością mojego spojrzenia
Małe koraliki patrzą drzewu w oczy.
Mamo, jak tu pięknie.
Znalazła mnie na zarośniętym trzciną
Dalekim brzegu.
Od tamtej chwili idę
Wypełniona zapałem.
Choć moje chęci nie znaczą wiele więcej
Niż upór drzew w rodzeniu liści.
Pokora pochylanych wiatrem głów.
Gwar miasta nie ustaje. Faluje upalne powietrze.
Jeśli lirykę nazwę drzewem a tęsknotę domem,
Cóż mogę zrobić.
Zatrzymać sylwetki stojące w progu
I czułość, która chroni.
Urodzona w roku,
Gdy człowiek postawił stopę na Księżycu,
Mam siłę ufać ludziom,
Pomimo niepowodzeń.
Lecz także zawierzać wyczuciu, czyli intuicji
I pozwalać, by rosły lipy i kasztanowce.
We mnie.