Podobno

 

Podobno całe światło wszechświata

Zebrane w jedną wiązkę

Miałoby kolor jasnoturkusowy. Być może.

Ale jeżeli "kategorie bez zmysłów sąpuste,

A zmysły bez kategorii ślepe",

To nawet wpatrując się

Nie zdołamy dostrzec, że żyjemy

Pod zielonogwiezdnym niebem.

 

Kiedy próbuję zapamiętać ojca,

To zawsze jak gdyby w obawie,

By nadmiar nie przeszkodził obrazowi.

Lepiej wąsko.

Ojciec nie stojący pod jaskółczym gniazdem,

Pod wysokim drzewem. Mówi.

A ja nie i nie. Kamienistą ścieżką. Od domu.

Że mogłabym słyszeć, bo biegnę tuż pod falą

Milknącego głosu.

 

Dokąd idą dźwięki. Westchnieniem, krzykiem,

Prześwitem bólu. Przecież nie nikną

Tylko dlatego, że dla nas w sosnowych słojach

Nadal odbija się płomień świec.

W zacisznych pokojach

Kładzie się pewność i wszystko jest nieruchome.

 

Tyle razy myślałam, że niebo zaczyna się wysoko

Nad szpicami kościołów albo za warstwą bez cienia.

Ale tam podobno nic nie ma, tylko nieskończoność.

 

Więc może

Następuje ugięcie przestrzeni

I gotyckie sklepienia wszechświata

Zaczynają się blisko.

W dzień są jak mleczna błona,

Nocą jak weneckie lustro.

I bez względu na to,

Czy mówimy głośno, czy wierzymy mocno,

Gdzieś istnieje miejsce,

W którym milkną głosy.