.
Przymierzalnia
No chyba
to ciało to nie ja,
przynajmniej nie wszystka.
Nie składam się przecież
z mięśni krótkich, długich,
dwugłowych, grzbietowych.
Choćby było ich ponad 300
wszystkie narażone na kontuzję,
wszystkie banalnie kruche.
No chyba
zanim tu przyszłam
pozwolono mi trochę poprzymierzać
różne gałązki, skrzydełka, piórka.
Być motylem, pszczołą,
czy drzewem,
żebym zobaczyła siebie
inaczej
ubraną,
ani gorzej,
ani lepiej.
Mogłam zamiast w oczach ludzi,
przeglądać się
w skrzydłach nietoperza,
nocnym obłoku,
czy w wiewiórczym biegu.
Mogłam rosnąć zamiast chodzić.
Próbować wiatru,
przez chwilę być w ziemi albo w niebie.
Na razie wybrałam siebie
od stóp do głowy,
nie od liściastej korony
po korzenie.
Lecz tę skórę, te kości
także przymierzałam tylko na chwilę
i z czystej ciekawości.
Na iskrę bożą,
cząstkę wędrującą,
samodzielną,
powrotną,
nieposłuszną duszą,
która jest kobietą.